...Armageddon kina! Chociaż - produkcja nie zaskakuje - czego można spodziewać się po superprodukcjach USA - tylko czy producenci nie mogliby nadać im bardziej realnego kształtu - bo co tu dużo mówić, sceny gdy bohaterowie lądują sobie na meteorycie a następnie robią sobie po nim wycieczki krajoznawcze łunochodami to komedia w najczystszym wydaniu. Do tego takie fakty jak np. palące się na asteroidzie szczątki lądownika (autentyk - one naprawdę się PALIŁY, sic! sic! sic!) czy jakieś bzdurne teorie że potrzeba górników naftowych bo dziury potrafią w skale zrobić (sic!) Pomijam już takie bzdetki jak np jednoczesny start 2 wahadłowców w odległości paru metrów od siebie...
Bawi mnie też wątek "miłosny" (żałosny) - takie tam różne głupie gadki w stylu "nigdy cię nie opuszczę", łzy i szlochanie. Do tego kiczowate scenki "co to się niby na świecie działo" - w Afryce (murzynek gapi się w niebo), we Francji (oczywiście wieża Eiffel'a), czy w Moskwie (oczywiście Plac Czerwony a na nim tłumy jakby Natalia Oreiro przyjechała autografy rozdawać) Jest to wszystko tak denerwująco stereotypowe że aż się...wiadomo co...
Całkiem niezły był wątek stacji MIR, która w Armageddonie spadła trochę wcześniej niż w rzeczywistości. Plus jednoosobowa załoga z młotem zamiast komputera. Dobry chwyt.
A całościowo film jest tak głupi, głupi, głupi że szkoda na niego pieniędzy, ale jak macie okazję obejrzeć go za darmo, to obejrzyjcie. Pośmiejecie się, pooglądacie sobie wybuchów i innych takich, nudzić się nie będziecie...
A teraz Miachael Bay zrobił Pearl Harbor...Co ten oszołom jeszcze wymyśli? Będzie widowiskowo - to na pewno. Ale chyba nie tylko o to chodzi...